poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział II



   Gdy tylko zobaczyła przed sobą kolejne drzewa, wiedziała, że źle zrobiła przepływając rzekę. A łyse, nieporośnięte niczym wzgórze z bielejącymi na szczycie kamieniami wcale nie wyglądało zachęcająco. Wzięła do ręki suchą gałązkę i zaczęła rysować mapę przebytej drogi. W  miarę kreślenia mapy, przypominały się jej kolejne elementy z tej oglądanej w domu. Rhovanion. Wygląda na to, że mam większe szanse na dotarcie do Esgaroth, niż do Minas Tirith. Podróż, która dotychczas była całkiem prosta, teraz się skomplikowała. Nie bardzo miała ochotę zagłębiać się między drzewa, więc zdecydowała się obejść las.
   Ruszyła wzdłuż linii drzew, co jakiś czas napotykając zwalony pień lub potok. Las był cichy, z rzadka odzywał się jakiś ptak. Co więcej, niebo zasnuło się ciemnymi chmurami i po chwili lunął ulewny deszcz. Ja to mam szczęście!
   Deszcz nie ustał jeszcze przez kilka i dni, więc była zmuszona wejść między drzewa, by całkiem nie przemoknąć. Gdy w końcu wyszła z lasu, zorientowała się, że nie wie, gdzie jest. Była… nigdzie. Jak okiem sięgnąć tylko pagórki i trawy. Czasem zamajaczyła gdzieś kępa krzewów. Usiadła bezsilnie na ziemi.
   Gorzej już chyba być nie może! Była załamana. Niepotrzebnie spojrzała w  Zwierciadło. Gdyby tego nie zrobiła, spokojnie obmyśliłaby, jak przedostać się przez Anduinę i teraz przemierzałaby Rohan, a nie siedziała na skraju Mrocznej Puszczy i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Po raz pierwszy zobaczyła, jak głupio postąpiła wyjeżdżając bez przygotowania. Jeśli mamie już przeszło, to teraz się o mnie martwi! A co ja robię? Oczywiście się zgubiłam! Spojrzała w niebo w nadziei, że zobaczy orły, ale było puste.
   Nagle na jednym ze wzgórz dostrzegła ruch. Samotna postać stała na szczycie i lustrowała teren. Po chwili dołączyły do niej kolejne cztery. Zdjęta strachem Nimloth powoli schowała się między drzewa i wdrapała się na jedno z nich. Nałożyła cięciwę na dawno nieużywany łuk i nałożyła strzałę. Wędrowcy zaczęli się zbliżać. To by było zbyt piękne, nikogo nie spotkać przez całą drogę. Po chwili mogła się im dokładnie przyjrzeć. O mało nie wybuchnęła śmiechem, gdy zobaczyła pięciu hobbitów, którzy śmiali się i żartowali, wcale nie zwracając uwagi na jej ślady pozostawione w wysokiej trawie. Wprawdzie zastanawiającym było, co Mali Ludzie robią na tym pustkowiu, ale przynajmniej nie stanowili zagrożenia.
   Szła teraz skrajem lasu skręcając na północ. Po dwóch dniach zobaczyła miasteczko. Pierwsze od opuszczenia Eregionu. Po jakimś czasie było ich więcej. Co kilka mil wyłaniały się zza horyzontu, a łącząca je droga przytuliła się do skraju puszczy. Przemieszczała się między drzewami tak, aby widzieć gościniec. Co jakiś czas przejeżdżał tamtędy wóz lub samotny jeździec. Na ogół jednak było tam spokojnie.
   Był wczesny ranek, gdy zbliżyła się do jakiegoś większego miasta. Z daleka widziała pola uprawne i dymy unoszące się z kominów. Postanowiła wejść do miasta. Ot tak, z czystej ciekawości. Najpierw jednak odszukała w głębi lasu strumień i wykąpała się, choć kontakt z lodowatą wodą nie był zbyt przyjemny. Następnie urządziła sobie polowanie i po godzinie królik spokojnie piekł się nad małym ogniem. Gdy zdecydowała się wyjść z lasu, słońce było już wysoko na niebie, a na polach pojawili się robotnicy.
   Już miała wyjść na drogę, kiedy usłyszała tętent kopyt, a w oddali pojawiła się grupa jeźdźców. Było ich ośmioro: pięciu zbrojnych jako eskorta i trzy inne osoby. Jedną z nich byłą kobieta. Mężczyzna jadący na przedzie trzymał w ręce sztandar, na którym było wyszyte białe  drzewo i gwiazdy. Byli to młodzi ludzie, którzy nie mogli mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Kobieta miała jasne włosy, podobnie jak jeden z jej towarzyszy. Drugi młodzieniec miał brązowe włosy i oczy. Po chwili przejechali obok jej kryjówki i wjechali do miasta.
   Nimloth odczekała jeszcze kilka minut i również udała się w tamtą stronę. Przechodząc obok pól, czuła no sobie wzrok wielu oczu, ale jej prawdziwe problemy zaczęły się dopiero przy bramie. Zdawała sobie sprawę, że może wyglądać dość dziwnie, ale żeby zaraz tak się gapić?
  Gdy padło pierwsze pytanie, bardziej domyśliła się, niż zrozumiała, o co chodzi. Jednak nerwy zrobiły swoje i po chwili z przerażeniem usłyszała własne słowa:
- Im … Maya.
Strażnik popatrzył na nią, nie bardzo rozumiejąc, co powiedziała. Po chwili wzruszył ramionami i zadał kolejne pytanie:
- Skąd jesteś… Maya?
- Z Zachodu- tym razem się udało.
- Wejdź- wskazał jej przejście.
   Zaraz za bramą zaczynał się plac targowy. Tylu ludzi jeszcze nie widziała. Różnili się od siebie wzrostem, kolorem oczu, postawą, wiekiem, zamożnością… Przez kilka minut po prostu stała i patrzyła. Potem zaczęła przysłuchiwać się temu, co mówią. Rozumiała niewiele, może co trzecie słowo. Mimo, że nienawidziła tłoku, tu jej się podobało. Największe wrażenie zrobiły na  niej dzieci. Ich śmiechy i kłótnie były wszechobecne. U elfów dzieci widywało się rzadko. Ostatnie urodziło się ponad dwadzieścia lat temu i był to jej brat.
   Tu wzbudziła jeszcze większe zainteresowanie. Ubranie miała podniszczone, a włosy luźno splecione w warkocz. Oczywiście były ułożone tak, by zasłaniały uszy. Łuk wcale nie poprawiał pierwszego wrażenia. Kilku sprzedawców przypatrywało jej się z uwaga, jakby posądzając o chęć kradzieży.
   Gdy tak szła między straganami, nagle ktoś na nią wpadł. Wiedziona instynktem, natychmiast wycelowała do niego z łuku. „Napastnikiem” okazał się być jakiś nie do końca trzeźwy osiłek, który potykał się o własne nogi. Widząc wymierzoną niego strzałę, rzucił się na nią i przewrócił, nim zdążyła wystrzelić. Po chwili jednak poczuł ból, gdy elfka z całej siły kopnęła go w brzuch. Zgiął się w pół, ale po chwili ponowił atak. Wokół nich zebrała się już grupka ciekawskich, jednak nikt się nie kwapił, by ich rozdzielić. Osiłek podniósł ją za ubranie do góry i przyjrzał się uważnie.
- Coś ty za jedna?
   Nimloth patrzyła na niego tępo, nie wiedząc, czego od niej chce. Milczenie tylko bardziej rozgniewało pijaka, który wymierzył jej policzek. Po chwili wywrócił dziwnie oczyma i wywrócił do tyłu, jednocześnie puszczając przerażoną Nimloth. Tymczasem jej wybawca złapał ją za ramię, podał łuk i odciągnął od tłumu.
- Za bardzo rzucasz się w oczy, Nimloth.
_____________________________________
Z dedykacją dla Agnieszki :*

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział I



   - Skąd jesteś?- spytał krasnolud.  Myśl, Nimloth, myśl!
- Z Zachodu.
- Aha. A tak dokładniej?- przewodnik nie dawał za wygraną. Zamyśliła się. Nie chodziło o wymyślenie jakiegoś miasteczka, co o ciągniecie rozmowy we Wspólnej mowie, którą słabo znała.
- Z okolic Shire.
- A jak ci na imię?
- Nimloth.
   Na całe szczęście w tym momencie przyłączyło się do nic kilku krasnoludów i jej przewodnik przestał zadawać pytania. Czasem oczywiście musiała się odezwać, ale nie wymagało to od niej szczegółowych wiadomości na temat języka. W ten sposób przedostała się przez Morię.
   Nimloth zapłaciła za przewodnictwo i ruszyła przed siebie. Świadomość, że Góry zostały już za nią sprawiała, że poczuła się lepiej. Po kilku dniach spędzonych w Morii świat wydawał się dziwnie jaskrawy. Śnieg bielił się na stokach gór i skrzył się tak, że od patrzenia bolały oczy. Na horyzoncie rozciągał się las, o tej porze roku sprawiający niegościnne wrażenie. Gdzieś za nim musiała być Anduina. Nimloth nie wymyśliła jak na razie, jak się przez nią przedostać, ale postanowiła najpierw skupić się na przejściu przez las.
   Związała rozpuszczone na czas przejścia przez Morię włosy na czubku głowy. Tu, na pustkowiu nikt raczej nie będzie przyglądał się jej uszom. Uwagę co prawda mógł zwrócić misternie wykonany łuk i cały jej ubiór. Po za tym była wysoka. Urodę miała dość zwyczajną. Lubiła myśleć, że prawie ludzką. Kiedy była mała, każdy nazywał ją Arweną ze względu na podobieństwo do córki Elronda. Gdy urosła, zaczęła przypominać ojca.  Charakter otrzymała w całości po matce.
   Ruszyła przed siebie, chcąc spędzić noc na drzewie. Po tej stronie Gór było cieplej, nadchodziła wiosna. Gdy minęło południe odległy wcześniej las stał się wyraźniejszy, a wieczorem otoczyły ją pierwsze drzewa. Z niewiadomych powodów czuła, jakby wracała do domu. Każde drzewo zdawało się ją witać. Późnym wieczorem natknęła się na strumień. Szemrał wśród korzeni tworząc niesamowitą muzykę. Elfy wyczuwały takie rzeczy. Wspięła się na drzewo. Były tam resztki jakiejś budowli, pewnie platformy. Znalazła wygodną gałąź i ułożyła się do snu.
   Kiedy ponownie ruszyła w drogę, cały las skąpany był we mgle, która rozproszyła się dopiero koło południa. Oczom elfki ukazało się porośnięte wysokimi drzewami wzgórze. Było to Cerin Amroth, o którym wspominała jej matka. Nieco na uboczu, pod drzewami był kopiec. Ledwo widoczny i porośnięty trawą, ale był. Nie poświęciła mu zbyt wiele uwagi. Gdyby wychowała się w Śródziemiu, domyśliłaby się, że to grób. Ale tam skąd pochodziła, śmierć nie istniała, była dla niej czymś odległym, chociaż wiedziała, że ludzie, krasnoludy i hobbici są jej podlegli.
   Zeszła ze wzgórza i trafiła do małej dolinki. Na jej środku stał postument podtrzymujący srebrną misę. Biały kamień oplatał bluszcz, teraz zeschnięty i dopiero nieśmiało wypuszczający wiosenne pędy. W pobliżu szemrał strumień. W otaczających go zaroślach znalazła dzban, nieco zaśniedziały, ale nadający się do użytku. Gdzieś wśród dalekich wspomnień odnalazła rozmowę z ojcem, który opowiadał jej o Lórien, swojej dawnej ojczyźnie. To musi być Zwierciadło Galadrieli. Wiedziona ciekawością, nabrała wody i wlała ją do misy.
   Na początku nic się nie działo i widziała tylko własne odbicie. Nagle jednak jej twarz zaczęła się zmieniać. Zobaczyła duże, niebieskie oczy, wąską linię ust i jasne włosy. Drzewa nad nieznajomą były zielone, ich korony poruszały się na wietrze. Po niebie kołował orzeł. Po chwili Nimloth zdała sobie sprawę, że patrzy na matkę. Nagle obraz się zmienił, pokazał białe miasto i dwoje młodych ludzi. Szli ulicą śmiejąc się. Mężczyzna miał jasne włosy i był dużo wyższy od swojej towarzyszki. Byli do siebie podobni i dziewczyna szybko domyśliła się, że patrzy na swojego wuja, Eldariona. Następnie pojawiła się inna scena. Nimrodel była tam ubrana w zbroję i stała naprzeciwko jakiejś dziwnej, rozmazanej postaci, która zniknęła po spotkaniu z jej mieczem. Nimrodel była tam prawie taka sama, jak trzy miesiące temu. Tylko w oczach było widać mniej doświadczenia. Na koniec zobaczyła scenę sprzed wielu, wielu lat. Był tam Elrond, Galadriela, Celeborn oraz dwie osoby, których nigdy nie widziała. Wysoki mężczyzna ze skrzydlatą koroną na głowie całował ciemnowłosą kobietę wśród wesołego tłumu. Za nimi było białe drzewo obsypane kwieciem. Aragorn i Arwena. Człowiek i elf. Historia, którą słyszała wiele razy, a dalej była odległa, nieprawdopodobna. Kiedy już myślała, że nic więcej nie zobaczy, ujrzała grób. Zielony kopiec na szczycie wzgórza. Dokładnie taki, jak ten, który minęła chwilę wcześniej.
   Zorientowała się, że znowu widzi własną twarz. Wizja się skończyła, a Nimloth, wciąż jeszcze wystraszona, uciekła z dolinki. Biegła   cały dzień, po czym zorientowała się, że patrzy na rzekę. Szeroką, głęboką i zimną. Słońce już zachodziło, znad wody unosiła się mgła. W głowie elfki zrodziła się szaleńcza myśl:  Muszę przepłynąć rzekę.
   Na brzegu leżało wiele pni. Pustych w środku i wysuszonych, więc lekkich. Rzuciła jeden  z nich na wodę i położyła się na szorstkim drewnie. Zaczęła wiosłować. Gdy była na środku rzeki, zdała sobie sprawę, jak głupio postąpiła. Nurt zaczął ją znosić i płynęła teraz w dół rzeki. Nie mogła zawrócić. Rozpaczliwie starała się dopłynąć do brzegu, ale z upływem czasu miała co raz mniej sił. Gdy cudem udało się jej dobić do brzegu, padła wycieńczona na trawę kilka kroków od zalegających na brzegu kamieni i zasnęła.
   W nocy męczyły ją koszmary. Znowu była na Cerin Amroth, koło zielonego grobu. Księżyc świecił jasno, zalewając las srebrnym blaskiem. Znad kopca uniosła się srebrzysta mgła i przybrała postać wysokiej kobiety. Z pomiędzy oparów wyłoniła się piękna twarz, a cała postać wyciągnęła ręce w jej stronę. Im Arwen…
   Nimloth obudziła się z krzykiem i zerwała z mokrej od rosy trawy. Właśnie wschodziło słońce, ozłacając czubki drzew. Roztarła skostniałe ręce i wzdrygnęła się, gdy zdała sobie sprawę, że ubranie lepi się do niej na całej długości. Zjadła kawałek rozmokniętego lembasu i ruszyła w drogę. Przed nią były tylko trawy i drzewa. No to teraz już tylko do Minas Tirith. Pomyślała i ruszyła na Wschód zostawiając za sobą obumarłe Lothlórien.
__________________________________
Proszę, oto rozdział pierwszy. W moich planach miał być dłuższy, ale nie chcę was męczyć opisami. Co za dużo, to niezdrowo ;)
Dla Oli :*

sobota, 6 grudnia 2014

Prolog



   Nimloth chuchnęła w ręce, aby je rozgrzać i rozejrzała się po okolicy. Na południu rozciągały się tylko góry. O ile dobrze się orientowała, były to Góry Mgliste. Gdzieś przed nią usiały znajdować się wrota Morii. Tylko gdzie?
  Od trzech miesięcy była w drodze. Wyruszyła w nią bez zgody rodziców. Jakby się zastanowić, to każdy jej to odradzał. Jednak z każdym odciągającym ją od celu słowem, każdym zakazem, co raz silniej dawała znać o sobie natura jej matki. Elfy określały to jako ludzką przekorę, chociaż Nimloth miała tylko mgliste pojęcie o tym, co działo się w życiu Nimrodel przed jej narodzinami. Matka podobno pochodziła ze Śródziemia i była spokrewniona z rodem królów Gondoru i Arnoru,a ojciec przez wiele la mieszkał w Lórien. Od samej Nimrodel nie dowiedziała się nic na ten temat. Więcej do powiedzenia miała najlepsza przyjaciółka Nimloth, a zarazem jej kuzynka, Yavien. Yav była córką Elladana i Miriel. Była spokojna, z natury podobna do ojca. Zupełnie inna, niż Nimloth. Z opowieści Yavien wynikało, że Nimrodel była półelfem, siostrą króla Gondoru, Eldariona. Dziesięć lat przed narodzinami Nimloth miała uratować Śródziemie całkiem sama. Było w tym sporo przesady, ale Yavien szczerze kochała ciotkę i najchętniej przypisałaby jej stworzenie Ardy.
   Śródziemie zachwyciło Nimloth. Było zupełnie inne, niż Aman. Ziemia śmiertelników była… nieobliczalna. Zmieniała się szybko, jakby chciała nadążyć za przemijaniem swoich mieszkańców. Wbrew swojej naturze elfa, przemijanie ją fascynowało. Podobnie, jak ludzie. Byli porywczy, honorowi, przynajmniej w większości.
   Krasnoludy, nieco bardziej długowieczne, niż jej krewniacy nie stanowiły dla niej większej zagadki. Chętnie słuchała opowieści Gimliego, opisy krasnoludzkich pałaców sprawiały, że słuchała z zapartym tchem.
   Hobbici byli ludem, z którym zetknęła się niemal natychmiast po przybyciu do Śródziemia. Wesoły ludek z miejsca zdobył jej serce.
   Ale przede wszystkim chciała dostać się do Minas Tirith, gdzie podobno mieszkali jej kuzyni i ciotka. Chciała oddać w imieniu reszty rodziny hołd zmarłemu kilka tygodni przed jej wyjazdem wujowi.
   To była kolejna przyczyna opuszczenia Amanu. Milczenie matki doprowadzało ją do szału. Kiedy Nimrodel dowiedziała się o odejściu brata, przez długi czas wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w morze. Potem nadeszła faza nagłego, gwałtownego płaczu. Wstrząsającego drobnymi ramionami, sprawiającego, że Amroth musiał brać ją po wszystkim na ręce, bo nie miała sił, by wstać. A potem przestała mówić. Snuła się jak cień, na zadawane pytania odpowiadając tylko monosylabami. Wtedy Nimloth pierwszy raz widziała ją smutną. Widywała ją wściekłą, surową, ale nigdy smutną.
- Bądź dla niej wyrozumiała- mawiała Galadriela, ale Nimloth nie chciała tego słuchać.
   I pewnego dnia w końcu uciekła. Na temat zwiedzenia Śródziemia rozmawiała z rodzicami wiele miesięcy wcześniej, ale po zakazie przestała o tym myśleć. Ale gdy depresja matki jeszcze się pogłębiła, Nimloth przestała się przejmować zakazami, wsiadła na grzbiet udającego się do Śródziemia orła i odleciała. A gdy była już prawie na miejscu, ktoś zestrzelił jej przyjaciela. Biedak wylądował w Shire i tam umarł, a ona mogła albo zawrócić, albo iść pieszo do Gondoru. Oczywiście jej upór zwyciężył i ruszyła w drogę.
   I tak znalazła się tu, naprzeciw wrót Morii, które teraz widziała już wyraźnie. Dostrzegała też światło bijące z wnętrza państwa krasnoludów. Kiedy poprosiła jednego z krasnoludów o przeprowadzenie przez Morię, żałowała, że matka, jej dawna wesoła, czasem sarkastyczna mama nie może widzieć jego miny. Weź się w garść! Nakazała sobie, czując, jak łzy napływają jej do oczu. Tak, tęskniła za rodzicami, za wiecznie denerwującym ją bratem, ale nie mogła teraz zawrócić. Nie mogła znowu patrzeć w te nie widzące nic oczy i powiedzieć, że tak, była już w połowie drogi, ale tęsknota kazała jej zawrócić. Ona nigdy by tak nie postąpiła…. Utwierdziwszy się w tym przekonaniu, weszła do Morii.
_____________________________________
Miałam nagły przypływ weny, to napisałam, a co dalej, to się okaże. ;)
Prolog dedykuję każdemu, kto go przeczyta ;)