- Skąd jesteś?-
spytał krasnolud. Myśl, Nimloth, myśl!
- Z Zachodu.
- Aha. A tak dokładniej?- przewodnik nie dawał za wygraną.
Zamyśliła się. Nie chodziło o wymyślenie jakiegoś miasteczka, co o ciągniecie
rozmowy we Wspólnej mowie, którą słabo znała.
- Z okolic Shire.
- A jak ci na imię?
- Nimloth.
Na całe szczęście w
tym momencie przyłączyło się do nic kilku krasnoludów i jej przewodnik przestał
zadawać pytania. Czasem oczywiście musiała się odezwać, ale nie wymagało to od
niej szczegółowych wiadomości na temat języka. W ten sposób przedostała się
przez Morię.
Nimloth zapłaciła
za przewodnictwo i ruszyła przed siebie. Świadomość, że Góry zostały już za nią
sprawiała, że poczuła się lepiej. Po kilku dniach spędzonych w Morii świat
wydawał się dziwnie jaskrawy. Śnieg bielił się na stokach gór i skrzył się tak,
że od patrzenia bolały oczy. Na horyzoncie rozciągał się las, o tej porze roku
sprawiający niegościnne wrażenie. Gdzieś za nim musiała być Anduina. Nimloth
nie wymyśliła jak na razie, jak się przez nią przedostać, ale postanowiła
najpierw skupić się na przejściu przez las.
Związała
rozpuszczone na czas przejścia przez Morię włosy na czubku głowy. Tu, na
pustkowiu nikt raczej nie będzie przyglądał się jej uszom. Uwagę co prawda mógł
zwrócić misternie wykonany łuk i cały jej ubiór. Po za tym była wysoka. Urodę
miała dość zwyczajną. Lubiła myśleć, że prawie ludzką. Kiedy była mała, każdy
nazywał ją Arweną ze względu na podobieństwo do córki Elronda. Gdy urosła,
zaczęła przypominać ojca. Charakter
otrzymała w całości po matce.
Ruszyła przed
siebie, chcąc spędzić noc na drzewie. Po tej stronie Gór było cieplej,
nadchodziła wiosna. Gdy minęło południe odległy wcześniej las stał się
wyraźniejszy, a wieczorem otoczyły ją pierwsze drzewa. Z niewiadomych powodów
czuła, jakby wracała do domu. Każde drzewo zdawało się ją witać. Późnym
wieczorem natknęła się na strumień. Szemrał wśród korzeni tworząc niesamowitą
muzykę. Elfy wyczuwały takie rzeczy. Wspięła się na drzewo. Były tam resztki
jakiejś budowli, pewnie platformy. Znalazła wygodną gałąź i ułożyła się do snu.
Kiedy ponownie
ruszyła w drogę, cały las skąpany był we mgle, która rozproszyła się dopiero
koło południa. Oczom elfki ukazało się porośnięte wysokimi drzewami wzgórze.
Było to Cerin Amroth, o którym wspominała jej matka. Nieco na uboczu, pod
drzewami był kopiec. Ledwo widoczny i porośnięty trawą, ale był. Nie poświęciła
mu zbyt wiele uwagi. Gdyby wychowała się w Śródziemiu, domyśliłaby się, że to
grób. Ale tam skąd pochodziła, śmierć nie istniała, była dla niej czymś
odległym, chociaż wiedziała, że ludzie, krasnoludy i hobbici są jej podlegli.
Zeszła ze wzgórza i trafiła do małej dolinki. Na jej środku stał postument podtrzymujący srebrną misę. Biały kamień oplatał bluszcz, teraz zeschnięty i dopiero nieśmiało wypuszczający wiosenne pędy. W pobliżu szemrał strumień. W otaczających go zaroślach znalazła dzban, nieco zaśniedziały, ale nadający się do użytku. Gdzieś wśród dalekich wspomnień odnalazła rozmowę z ojcem, który opowiadał jej o Lórien, swojej dawnej ojczyźnie. To musi być Zwierciadło Galadrieli. Wiedziona ciekawością, nabrała wody i wlała ją do misy.
Zeszła ze wzgórza i trafiła do małej dolinki. Na jej środku stał postument podtrzymujący srebrną misę. Biały kamień oplatał bluszcz, teraz zeschnięty i dopiero nieśmiało wypuszczający wiosenne pędy. W pobliżu szemrał strumień. W otaczających go zaroślach znalazła dzban, nieco zaśniedziały, ale nadający się do użytku. Gdzieś wśród dalekich wspomnień odnalazła rozmowę z ojcem, który opowiadał jej o Lórien, swojej dawnej ojczyźnie. To musi być Zwierciadło Galadrieli. Wiedziona ciekawością, nabrała wody i wlała ją do misy.
Na początku nic się
nie działo i widziała tylko własne odbicie. Nagle jednak jej twarz zaczęła się
zmieniać. Zobaczyła duże, niebieskie oczy, wąską linię ust i jasne włosy.
Drzewa nad nieznajomą były zielone, ich korony poruszały się na wietrze. Po
niebie kołował orzeł. Po chwili Nimloth zdała sobie sprawę, że patrzy na matkę.
Nagle obraz się zmienił, pokazał białe miasto i dwoje młodych ludzi. Szli ulicą
śmiejąc się. Mężczyzna miał jasne włosy i był dużo wyższy od swojej
towarzyszki. Byli do siebie podobni i dziewczyna szybko domyśliła się, że
patrzy na swojego wuja, Eldariona. Następnie pojawiła się inna scena. Nimrodel
była tam ubrana w zbroję i stała naprzeciwko jakiejś dziwnej, rozmazanej
postaci, która zniknęła po spotkaniu z jej mieczem. Nimrodel była tam prawie
taka sama, jak trzy miesiące temu. Tylko w oczach było widać mniej
doświadczenia. Na koniec zobaczyła scenę sprzed wielu, wielu lat. Był tam
Elrond, Galadriela, Celeborn oraz dwie osoby, których nigdy nie widziała.
Wysoki mężczyzna ze skrzydlatą koroną na głowie całował ciemnowłosą kobietę
wśród wesołego tłumu. Za nimi było białe drzewo obsypane kwieciem. Aragorn i
Arwena. Człowiek i elf. Historia, którą słyszała wiele razy, a dalej była
odległa, nieprawdopodobna. Kiedy już myślała, że nic więcej nie zobaczy,
ujrzała grób. Zielony kopiec na szczycie wzgórza. Dokładnie taki, jak ten,
który minęła chwilę wcześniej.
Zorientowała się,
że znowu widzi własną twarz. Wizja się skończyła, a Nimloth, wciąż jeszcze
wystraszona, uciekła z dolinki. Biegła cały
dzień, po czym zorientowała się, że patrzy na rzekę. Szeroką, głęboką i zimną.
Słońce już zachodziło, znad wody unosiła się mgła. W głowie elfki zrodziła się
szaleńcza myśl: Muszę przepłynąć rzekę.
Na brzegu leżało
wiele pni. Pustych w środku i wysuszonych, więc lekkich. Rzuciła jeden z nich na wodę i położyła się na szorstkim
drewnie. Zaczęła wiosłować. Gdy była na środku rzeki, zdała sobie sprawę, jak
głupio postąpiła. Nurt zaczął ją znosić i płynęła teraz w dół rzeki. Nie mogła
zawrócić. Rozpaczliwie starała się dopłynąć do brzegu, ale z upływem czasu
miała co raz mniej sił. Gdy cudem udało się jej dobić do brzegu, padła
wycieńczona na trawę kilka kroków od zalegających na brzegu kamieni i zasnęła.
W nocy męczyły ją
koszmary. Znowu była na Cerin Amroth, koło zielonego grobu. Księżyc świecił
jasno, zalewając las srebrnym blaskiem. Znad kopca uniosła się srebrzysta mgła
i przybrała postać wysokiej kobiety. Z pomiędzy oparów wyłoniła się piękna
twarz, a cała postać wyciągnęła ręce w jej stronę. Im Arwen…
Nimloth obudziła
się z krzykiem i zerwała z mokrej od rosy trawy. Właśnie wschodziło słońce,
ozłacając czubki drzew. Roztarła skostniałe ręce i wzdrygnęła się, gdy zdała
sobie sprawę, że ubranie lepi się do niej na całej długości. Zjadła kawałek
rozmokniętego lembasu i ruszyła w drogę. Przed nią były tylko trawy i drzewa. No to teraz już tylko do Minas Tirith.
Pomyślała i ruszyła na Wschód zostawiając za sobą obumarłe Lothlórien.
__________________________________
Proszę, oto rozdział pierwszy. W moich planach miał być
dłuższy, ale nie chcę was męczyć opisami. Co za dużo, to niezdrowo ;)
Dla Oli :*

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz